Andrzej P., policjant którego nazwisko pojawia się w sprawie Olewnika, nielegalnie handlował bronią - oskarża prokuratura. Według zarzutów, jeden z pistoletów kupił od niego Eryk Smulewicz, senator PO mijającej kadencji. Z akt śledztwa wynika, że wśród klientów jest też sędzia i biznesmeni.
Gdańska Prokuratura Apelacyjna skierowała w poniedziałek do sądu akt oskarżenia przeciwko emerytowanemu policjantowi. Sprawą zajmie się Sąd Rejonowy w Płocku. Pod koniec lat 90. Andrzej P. był rzecznikiem prasowym lokalnej policji, a od 1998 r. kierownikiem sekcji Wydziału Postępowań Administracyjnych Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu z siedzibą w Płocku. Decydował o pozwoleniach na broń, wydawał zgody na sprzedaż i kupno broni.
Były policjant jest jednym z ważnych świadków w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika. P. był jednym z gości przyjęcia w domu Krzysztofa 26 października 2001 roku. Kilka godzin po tej imprezie Krzysztof zniknął. Gdańska prokuratura wciąż bada, czy został wtedy porwany.
Bogata oferta
Były policjant jest oskarżony m.in. o handel bronią. Prokuratura udokumentowała sprzedaż i kupno 18 sztuk broni palnej. P. miał szeroką ofertę. Skupował i sprzedawał m.in. rewolwery marki Arminius HW 357, pistolety znanych producentów jak H&K, CZ-83, Beretta M92F, czy MAG-95. P. sam sobie wystawiał promesę na kupno nowej broni na potrzeby policji. A faktycznie sprzedawał ją potem swoim „klientom”. - Wśród osób, które uzyskały pozwolenie na broń palną i były stronami umów sprzedaży broni, były przede wszystkim osoby prowadzące działalność gospodarczą, ale również osoby pełniące funkcje w wymiarze sprawiedliwości, służbie więziennej i były parlamentarzysta - wymienia prokurator Jarosław Paluch.
Jedną z tych osób był płocki radny, a potem senator z listy PO Eryk Smulewicz. Polityk w tych wyborach nie załapał się na następną kadencję. Zdobył 26,31 proc. głosów, ale przegrał z kandydatem PiS. - Faktycznie, kupiłem broń, ale nie pamiętam już od kogo – odpowiada w rozmowie z tvn24.pl senator. Smulewicz potwierdził nam, że został przesłuchany w śledztwie jako świadek.
Innym kupującym był sędzia z Sądu Okręgowego w Płocku. Dzięki jego zeznaniom prokuratorzy ustalili, że P. ukrywał swój zysk ze sprzedaży broni. "Andrzej P. podjął działania zmierzające do ukrycia swojego zysku poprzez wpisanie do umów kwot niezgodnych, znacznie zaniżonych w porównaniu z faktycznie zapłaconymi" - wynika z aktu oskarżenia.
Bo włamali się do sąsiadów
Prokuratorzy oskarżają go też o niedopełnienie obowiązków. Twierdzą, że od 1999 do 2008 roku wydał 12 pozwoleń na broń sportową, myśliwską i bojową według własnego uznania, nie weryfikując merytorycznie podań. Byli podwładni Andrzeja P. zeznali, że ich szef zawsze osobiście podejmował decyzję, komu dać pozwolenie. Prokuratura uznała, że dzięki Andrzejowi P. osoby dostając zezwolenia "osiągnęły korzyść osobistą".
O tym, że Andrzej P. wystawiał lipne pozwolenia świadczy sama treść wniosków. Starający się o broń pisali, że potrzebują jej, gdyż ktoś włamał się do sąsiadów. W innym przypadku w dokumentach były zaświadczenia lekarskie z jednej z przychodni w Ciechanowie. W śledztwie okazało się, że wnioskująca osoba nigdy w tej przychodni nie była.
Meldunek w pałacu
Większość z wnioskodawców to znajomi Andrzeja P. Ale nie wszyscy. Wśród osób, którym P. dawał zezwolenia było m.in. kilku biznesmenów z branży samochodowej i ochroniarskiej. Wszyscy mieszkali poza Płockiem. By dostać zezwolenie, musieli uzyskać meldunek na obszarze działania Wydziału Postępowań Administracyjnych w Płocku. W tym celu czasowo zameldowali się w Pałacu "Pod Złotym Bażantem" w Luszynie pod Płockiem. Jak można wyczytać w akcie oskarżenia, dzierżawcą tej nieruchomości był Krzysztof Z., znajomy Andrzeja P.
Zezwolenie na broń dostał od byłego policjanta także b. senator Smulewicz. - Oczywiście, poznałem Andrzeja P. Prowadziłem z ojcem firmę i razem złożyliśmy podania o pozwolenie na broń. Przeszedłem badania psychologiczne i dostałem zgodę – mówi tvn24.pl Eryk Smulewicz. Z aktu oskarżenia wynika, że Smulewicz jako jeden z argumentów wpisał we wniosku o broń "głuche telefony".
Gdańska prokuratura uznała, że "klienci" P. nie staną przed sądem. W śledztwie byli tylko świadkami. Andrzejowi P. grozi do 10 lat więzienia.